Tajemniczy samolot, Resko-87

W marcu 1945 roku, podczas walk o Kołobrzeg, do lotniska Rogowo, które było w tym czasie jednym z najnowocześniejszych lotnisk dla samolotów i hydroplanów nad Bałtykiem zbliżył się wodnosamolot Junkers Ju 52 i wylądował w bazie hydroplanów. Nikt jednak nie wyszedł na brzeg. Samolot już poruszał się po powierzchni aby kontynuować lot, gdy wtem pojawiły się nisko lecące radzieckie myśliwce. W wyniku ich ostrzału hydroplan zatonął.
Było to około 50 m od brzegu. Mimo bliskości walk Niemcy rozpoczęli działania ratownicze. Ostrzał samolotów radzieckich udaremnił jednak tę próbę ratunku. Wszyscy znajdujący się w wodnosamolocie zginęli. Lotnisko zostało zdobyte a wrak pozostał zapomniany na dnie jeziora.

Dzień po zakończeniu bitwy pod Kołobrzegiem, w lipcu 1946 r., G. I. Novikov został dowódcą jednostki znajdującej się w pobliskim Mrzeżynie. Jeden z miejscowych Niemców, który pracował na terenie lotniska, opowiedział Novikovowi o zatopionym samolocie. Oświadczył, że hydroplan przewoził rzadki ładunek z Kaliningradu i że towarzyszył mu niemiecki generał i 4 cywilów. Wskazał również, gdzie samolot zatonął. Nowikov i jego ludzie nie mieli problemu ze zlokalizowaniem miejsca. Pomimo długotrwałych prób nie udało im się jednak wyciągnąć ani nawet wejść do samolotu.

Nowikov opisał później katastrofę hydroplanu w liście do „lidera ekspedycji geologiczno-archeologicznej” w Kaliningradzie. Dołączył też mapę z lokalizacją wraku i punktami orientacyjnymi na brzegu. List kończy się słowami: „Nie znam losów zatopionego samolotu. Może z całym ładunkiem wciąż leży na dnie jeziora. Z szacunkiem…”.

G. I. Novikov zmarł 23 czerwca 1976 r., ale pamięć o wraku przetrwała. Zaczęto przygotowywać dużą międzynarodową ekspedycję, której celem było odkrycie tajemnic zatopionego Ju 52. Pomysł na to wydarzenie zrodził się w Związku Radzieckim i został podsunięty przez informacje zawarte w liście od G. I. Novikova. Nie jest do końca jasne czy był to wspomniany list skierowany do Kaliningradu, czy inny list, który miał trafić do „Komitetu Koordynacji Badań Podwodnych” pracującego dla redakcji Technika Maładzioży.

Wyprawa polsko-radziecka odbyła się w obecności przedstawicieli telewizji i prasy na przełomie sierpnia i września 1987 roku. Po stronie radzieckiej wzięli w niej udział nurkowie z Klubu Rif z Woroneża a po stronie polskiej nurkowie z Harcerskiego Klubu Podwodnego WANDA z Warszawy, Drużyna ZHP Moana z Wrocławia i armia polska.

Wyprawa była mocno podbudowana ideologicznie. Głowna Kwatera ZHP nadała jej nazwę „Resko-87”. Artykuł o niej został opublikowany w czasopiśmie Technika Maładzioży i został zatwierdzony przez KC Komsomołu po stronie Radzieckiej. Ten fakt, wraz z zakończeniem tego artykułu, który w istocie jest w duchu budowania, celebrowania nawiązanych relacji i refleksji nad dalszym rozszerzaniem wzajemnej twórczej współpracy, itp., może sprawiać wrażenie, że była to raczej amatorska afera. Nie o to chodzi. Wyprawa była odpowiednio wyposażona technicznie, miała wystarczająco dużo czasu (trwała 3 tygodnie) a nurkowie z klubu Rif mieli spore doświadczenie w poszukiwaniu zaginionego sprzętu wojskowego. Na przykład, z jeziora w pobliżu osady Rakitnoje w rejonie Biełgorod wydobyli samolot, który został następnie odrestaurowany i stał się częścią Pomnika pancernika Ił-2 w Woroneżu.
Klub Rif przywiózł hełm nurkowy wyposażony w telefon do komunikacji z powierzchnią, eżektor do odsysania osadów, magnetometr do lokalizacji metalowych przedmiotów, nadmuchiwane boje do oznaczania interesujących miejsc, kompresor oraz komorę dekompresyjną, która jednak ze względu na głębokość jeziora okazała się niepotrzebna. Klub Wanda dostarczył pełne wyposażenie sprzętowe dla nurków strony polskiej. Klub Moana zadbał o oprawę w duchu harcerskim. Wojsko rozstawiło namioty, świetlice i kuchnie oraz zadbało o wyżywienie uczestników.

Eksploracja jeziora odbywała się na dwa podstawowe sposoby: tropienie, gdzie zatopiona lina była ciągnięta po dnie przez dwie łodzi oraz magnetometr. Jeśli lina o coś zaczepiła lub magnetometr wykazał obecność metalu, nurkowie sprawdzali to miejsce. Mimo niewielkiej głębokości warunki do pracy nie były łatwe. Dno było grubą warstwą błota, które dosłownie chłonęło ciężkie przedmioty a błotnista woda powodowała zerową widoczność. Orientacja była możliwa tylko przez dotyk. Pierwszych znalezisk dokonano w pobliżu pochyłej rampy dla hydroplanów. Odkryto niemieckie instrumenty lotnicze, jakieś nieokreślone narzędzia i wysadzony w powietrze sejf. Samego samolotu jednak wciąż nie odnaleziono.
W czasie eksploracji jeziora natrafiono na bombę lotniczą. Łącznie w jeziorze znaleziono ich sześć. Wszystkie zostały wywiezione i zniszczone przez saperów. Jednocześnie, uczestnicy wyprawy spotkali się z kpt. armii Lechem Filipem. Był to człowiek, który 8 lat wcześniej natknął się na wrak wielosilnikowego samolotu w jeziorze. Pokazał on gdzie miało to nastąpić. Magnetometr zgłosił tam metal. Pod powierzchnię zszedł nurek. Udało mu się podnieść kawałek duraluminium z łacińskimi literami od spodu i wyczuł rodzaj konstrukcji, prawie całkowicie zanurzonej w błocie. Rano w tym miejscu zacumował ponton wypożyczony od rybaków. Rozpoczęły się prace na wraku, który leżał nieco ponad 1,5 m pod powierzchnią, w odległości ok. 800 m od brzegu. W tym miejscu należy dodać, że bardzo przydało się doświadczenie członków klubu Wanda z prac w Muzeum Morskim w Gdańsku. „Wanda” mogła wykazać się swoja wiedzą i doświadczeniem, gdyż Rosjanie, sprawni w poszukiwaniu obiektów wielkogabarytowych, zupełnie nie orientowali się w urządzaniu stanowisk archeologicznych.
Na pontonie zainstalowano pompę do dystrybucji powietrza do hełmu nurkowego i eżektora. Zainstalowano sita do chwytania złowionych przedmiotów. Początkowo prace skupiły się na zbieraniu tego, co leżało wokół wraku. W kolejnej fazie odessano osady z dna jeziora, co odsłoniło większe obiekty zakopane w mule. Wydobyty materiał trafiał na sito, które miało za zadanie oddzielić muł i mniejsze szczątki.
Udało nam się zdobyć kawałki okładziny, coś na kształt klapy, fragmenty szkieletu, naboje do karabinu maszynowego dużego kalibru, dobrze zachowane składane stopnie, część deski rozdzielczej z otworem na ekran radaru oraz część kokpitu. Wydobyto także sprzęt z 3 sekcjami kontroli gazu a nadto dużo dziecięcych butów. Materiał z urobku dawał sprzeczne informacje. Część zdawała się potwierdzać, że był to Ju 52 a część temu zaprzeczała.

Oprócz fragmentów samolotu udało się jednak wydobyć kilka dokumentów, które wniosły trochę światła do historii. Kartki żywnościowe, które miały być wydawane w Kołobrzegu od 16 marca do 1 kwietnia 1945 r. wskazywały, że samolot zatonął mniej więcej w czasie walk o Kołobrzeg, kiedy bitwa toczyła się od 4 do 18 marca. Adres na pocztówce sugerował, że samolot przyleciał z Królewca. Zdarzenie było więc czasowe i można było określić przybliżoną trasę lotu. Nic nie pomagało jednak w przypadku identyfikacji statku powietrznego. Wydawało się nawet, że wszystko stało się jeszcze bardziej zagmatwane, gdyż oba ustalenia, w przeciwieństwie do wyłowionych części samolotu, w zasadzie odpowiadały temu co powiedział Novikov. Zarówno przylot z Królewca, jak i ramy czasowe się zgadzają, bo jeśli z miasta, które było oblężone od stycznia 1945 r., wywieziono coś cennego, to prawdopodobnie wodnosamolot wystartował niedługo przed ostatecznym atakiem na Królewiec, który miał miejsce od 6 do 9 kwietnia.

Aby rozbieżności rozstrzygnąć należało najpierw określić typ samolotu. Przestudiowano więc materiały z czasów wojny i listę wodnosamolotów używanych przez Luftwaffe. Udało się znaleźć 3 takie maszyny. Jednym z nich był Dornier Do 24. Na jednej ze wydobytych części, skręconym duraluminium, znajdował się napis „Do-24”. W tym momencie wszystko było jasne: wrak, nad którym pracowali, to nie Junkers – jak oczekiwano – ale Dornier.
Wiele znalezisk dokonanych podczas wyprawy zostało przekazanych do muzeum w Kołobrzegu, gdzie można je oglądać do dziś. Nie były to jednak wszystkie znaleziska, a jedno z tych, które nie zostało przekazane do muzeum, mogło odegrać ważną rolę w odtworzeniu tragicznego wydarzenia, które miało miejsce pod koniec wojny na jeziorze. Mowa tu o części z samolotu, którą członkowie klubu Wanda zabrali ze sobą do Warszawy, a która na lata spoczęła w magazynie klubowym.
Wyprawa Resko-87 nie tylko nie odpowiedziała na pytanie, co przewozi opisywany przez Novikova wodnosamolot, ale napotkała jeszcze inną tajemnicę. Udało się odkryć wrak, ale był to zupełnie inny typ, niż wspomniał Novikov. Czy było to tylko nieporozumienie co do typu, czy może znaleziony wrak i hydroplan Novikova nie miały nic ze sobą wspólnego?

Wypraw poszukiwawczych na jezioro Resko po roku 87 było jeszcze kilka i w zasadzie trwają do dziś. Prowadzono też badania, które miały dowiedzieć się więcej o okolicznościach, w jakich Dornier znalazł się na dnie jeziora Resko Przymorskie.

Po przeanalizowaniu wszystkich uzyskanych do tej pory informacji udało się sporządzić obraz wydarzeń, które miały miejsce w związku ze znalezionym samolotem Dornier Do 24 pod koniec wojny. Na przełomie lutego i marca 1945 r. działał most powietrzny, którym ewakuowano ludność cywilną z obszaru już zagrożonego wojną. Dorniery również wzięły udział w tym wydarzeniu. 5 marca Dornier Do 24 o numerze seryjnym 1151, pilotowany przez Oberfeldwebel Schulz wystartował z bazy hydroplanów w Rogowie. Na pokładzie miał 72 pasażerów, podobno głównie dzieci i 4 członków załogi.
Wodnosamolot wystartował i zaczął nabierać wysokości. Coś było jednak nie tak, podnosił się zbyt gwałtownie. Musiało to wyglądać tak, jakby pilot ciągnął przeładowaną maszynę. Na wysokości 80 m nad powierzchnią, skrzydła straciły nośność i na oczach oczekujących na ewakuację maszyna spadła ogonem do jeziora. Według niektórych spekulacji, ze względu na nadmierne pochylenie samolotu, pasażerowie nieumyślnie rzucili się na jego tył, co doprowadziło do przesunięcia środka ciężkości do tyłu i ostatecznie spowodowało upadek maszyny. Przeciw pomyłce pilota przemawia odnalezienie zaklinowanego w łusce odłamka, który dowodzi, że wodnosamolot przynajmniej raz został trafiony przez ogień naziemny. Wszystkie źródła podają, że nikt na pokładzie hydroplanu nie przeżył katastrofy.
Na marginesie trzeba dodać, że do precyzyjnego zidentyfikowania samolotu przyczyniła się klapa podwozia z dobrze zachowanym numerem seryjnym, która przez ćwierć wieku przeleżała w magazynie klubu Wanda. W roku 2012 klapa została przekazana Fundacji Ford Rogowo.

W świetle tych faktów pojawiły się myśli o podniesieniu wraku i uczczeniu pamięci ofiar katastrofy. Ze strony niemieckiej zwrócono się do organizacji zajmującej się grobami wojskowymi Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge oraz producenta hydroplanów Dornier Museum Friedrichshafen. W 2011 r. powstał wspólny polsko-niemiecki projekt „Dzieci z Kamp” (jest to połączenie polskiego terminu „Dzieci z” i niemieckiego „Kamp”, które jest oryginalną niemiecką nazwą położonej nad jeziorem Resko wsi Kępa.

Źródło informacji: http://www.velkykluk.cz/zahady/jantarova_komnata_nebo_desitky_mrtvych_deti/index.htm#poznamky/vysvetlivky

Do-24 Ju-52