Historia klubowych pontonów

(strona powstała w 1994 r., została uzupełniona o zdjęcia i opisy do czasów współczesnych)

 

Tak się złożyło, że historia sprzętu klubowego zaczęła się od pontonu.
U zarania dziejów naszego klubu, kiedy jeszcze pomysł na działalność jawił się mgliście, druhna Ania Więckowska usłyszawszy co chodzi nam po głowach stwierdziła:
– Robicie klub płetwonurków wybornie. Mam ponton, który na pewno wam się przyda. Musicie tylko przyjść i zabrać go.
Przyznam, że trochę nas zatkało, nikt nie spodziewał się takiego prezentu. Myślę, że był to dobry znak dla naszej działalności.

Ten Pierwszy był pontonem desantowym starego typu, używanym w wojsku w latach pięćdziesiątych. Byliśmy z niego bardzo dumni. Na burcie wymalowaliśmy wielkie logo klubu, z którym prezentował się „bojowo”. Pod koniec swoich dni zaczął się przecierać i przepuszczać powietrze w najmniej oczekiwanych momentach. Na jeziorze Białym w 75 r. sprawił nam psikusa i nagle sflaczał. Ponieważ nie było czasu na reperację, pływaliśmy z pompką stale uzupełniając powietrze, co widoczne jest na zdjęciu 2.

Ponton ten służył nam wiernie przez wiele lat. Na obozie 82 r. był jeszcze na tyle atrakcyjny, że został nam ukradziony, ale dzięki sprawnemu działaniu Milicji Obywatelskiej, po trzech miesiącach odzyskaliśmy go. W 1978 r. Dorota Fijut podarowała klubowi drugi, identyczny ponton, jednak nie pożył on długo. Na swoim pierwszym obozie, któregoś poranka pękł z wielkim hukiem i nie nadawał się już do naprawy. Wcześniej jednak nasz klubowy doktor zdążył przerobić go na żaglówkę i nawet udało mu się jednym halsem przepłynąć Śniardwy.

W początkach lat osiemdziesiątych mieliśmy w klubie pontonik o nazwie Zefir. Na tym zdjęciu widzimy go w roli pontonu asekuracyjnego dla płetwonurków pływających na orientację. Jako ciekawostkę warto dodać, że działo się to nad jeziorem koło miejscowości Grom, w roku 80. Chorągiew Stołeczna urządzała pokaz sprawności dla Towarzysza Edwarda Gierka. My mieliśmy pokazać jak harcerze nurkują. Pokaz się odbył, pierwszy sekretarz nie przybył, bo właśnie zaczęły się strajki w Lublinie, ale podziwiało go całe ówczesne naczalstwo ZHP.

Pierwszym pontonem z prawdziwego zdarzenia był Gryf, produkowany przez Stomil. Udało nam się go kupić w 1984 r. w Rzeszowie, dzięki informacjom od zaprzyjaźnionego harcerskiego klubu płetwonurków z tego miasta. Trzeba dodać, że w tamtych czasach taki zakup graniczył z cudem. Inauguracyjne pływanie miało miejsce na wiosnę, na rzece Żądza, gdzie mieściła się stanica wodna naszego ośrodka. To zdjęcie przedstawia Gryfa napompowanego po raz pierwszy, chwilę przed wodowaniem.

Drugi Gryf trafił do nas ze straży pożarnej trzy lata później i był lekko przechodzony, ale w klubie pływał dzielnie przez parę lat aż padł pastwą złodziei. Tym razem już Policja nie potrafiła go odnaleźć.

Na zdjęciach z obozu nad jeziorem Pluszno z roku 1990 i 91 widać obie nasze jednostki.

Lata dziewięćdziesiąte to czas Marinesów – pontonów, które wreszcie odpowiadały naszym potrzebom. Pierwszy kupiliśmy prosto z wystawy promującej nowe pontony i chyba jest to jeden z pierwszych tego typu jakie wyprodukował Stomil. Co parę lat powiększaliśmy stadko Marginesów. Najpierw były Marinesy zielone, potem pojawiły się czerwone. Pontony wykorzystywane były głównie na naszych obozach szkoleniowych. Używane były na nich bardzo intensywnie.

Niestety zużywały się. Marinesy z których byliśmy tak dumni, z biegiem lat zaczęły niedomagać. Nie służyły im zdarzające się na jeziorze Plusznym fale, dochodzące do prawie metra wysokości. Marinesy miały drewnianą stępkę, składaną z dwóch części i ona łamała się na fali. Pierwszy padł Bangladesz. Prawdą jest, że zaszkodził mu pobyt w Chorwacji, gdzie okazało się że Stomilowska guma nie radzie sobie z Chorwackim słońcem. Tu dodam, że z czasem każdy ponton dorobił się swojej nazwy. Była to też pewna konieczność, gdyż w czasie zajęć na wodzie pontony miały stałą łączność radiową z bazą. Po nazwie łatwo było rozróżnić kto nadaje. Nazwa Bangladesz wzięła się stąd, że na zielonych burtach ponton miał naklejone w miejscu przetarć wielkie, okrągłe, czerwone łaty, przypominające flagę Bangladeszu.

Przypadek sprawił, że czytając ogłoszenia w Gazecie Wyborczej, trafiliśmy na klub płetwonurków z Krakowa, który pozbywał się dwóch pontonów zachodniej produkcji.

Nie namyślając się długo, ściągnęliśmy je do Warszawy.

W Krakowie uchodziły za wysłużone, u nas pływały jeszcze siedem lat. Szczególnie praktyczny był LodeStar. Był duży, a jednocześnie po spakowaniu zajmował mało miejsca. Jako jeden z nielicznych naszych pontonów, zabierany był na inne akweny – najczęściej na Wuksniki, ale jeździł też na Zatokę Gdańską, gdzie świetnie sprawdzał się na trasie Babie Doły – Torpedownia.

Na początku wieku trafił się nam ponton, który zapowiadał zmiany na naszym rynku i sygnalizował, że Stomil nie jest już jedynym producentem pneumatycznych jednostek pływających. Ponton właściwie był dodatkiem do silnika który nabyliśmy po okazyjnej cenie.  Sam ponton był za mały dla naszych potrzeb, jego los ginie w pomroce dziejów.

W 2009 roku włamano się do naszego klubowego magazynu i ukradziono nam wszystkie silniki do pontonów. Złodziej nie działał na ślepo, wiedział po co idzie i gdzie sprzęt jest. Nic więcej nie zginęło. To był cios bolesny, przed kolejnym obozem zostaliśmy dosłownie uziemieni. Na szczęście, w przeciwieństwie do złodziei są też na świecie ludzie dobrzy oraz przyjazne firmy. Dzięki nim, HOW-owi i firmie Warbud, na obozie mieliśmy nowe silniki Jonsona do wszystkich pontonów.

Czas marginesów zaczął kończyć się w pierwszych latach dwudziestego pierwszego wieku. Zapowiedzią nowego był ponton marki BUSH. To była zupełnie nowa jakość. Łatwiejszy w montażu, szerszy (więc bardziej stabilny), bez drewnianego usztywnienia. Szybko zyskał nasze uznanie. Pierwszy BUSH nosił nazwę „Siwy”, drugi był „Czarny”.

Później jeszcze firma wchodząca na rynek z produktami chińskimi, zaoferowała nam okazyjnie, większy od bushów ponton o chińskiej nazwie. Z rezerwą wzięliśmy go na próbę. Moby Dick, bo tak go nazwaliśmy, okazał się nadzwyczaj trwały. Pierwszy remont zrobiliśmy mu po dziesięciu latach. Ostatnio wymieniliśmy mu pawęż i ma się doskonale.

Czerwone Marinesy zostały użyte po raz ostatni przy pracach podwodnych w roku 2014 i pomagały ustawić pod wodą pomnik z okazji czterdziestolecia działalności klubu.

Na obozie w 2016 r na wodzie nie było już kolorowych pontonów. Do trzech czarnych bushów doszły dwa szare: „Zimny’ i „ Gorący”.

Szkolenia prowadzone na jeziorze Powidz wymagały dużej mobilności. Używanie pontonów przy zajęciach było bardzo wygodne i podnosiło bezpieczeństwo nurkowań. Ostatni obóz w Giewartowie organizowaliśmy w 2019 roku, dwa lata później przenieśliśmy się z prowadzeniem kursów na jezioro Łesk. Wydawałoby się, że mniejsze i węższe jezioro będzie wymagało zupełnie innej organizacji i zabezpieczenia szkoleń, a jednak nie do końca. Standardy zabezpieczenia nurkowań przeniesione z Powidza, z małymi poprawkami świetnie sprawdziły się na Łęsku. Nasze pontony nadal okazały się niezbędne do zapewnienia bezpieczeństwa nurkowań.  Na rok 2022 zaplanowaliśmy kolejny przegląd i wymianę naszego sprzęty pływającego. Jest już kupiony nowy ponton, czeka na wodowanie i nadanie nazwy.