Krym

Tyritake położone jest 12 kilometrów od Kerczu – starożytnego Pantikapajonu, który był stolicą Królestwa Bosporańskiego – jednego z ciekawszych państw starożytności, którego początki sięgają 500 roku p.n.e. Istniało ono w niezmienionych granicach niemal tysiąc lat, co jest swego rodzaju rekordem czasów starożytnych. Było pierwszym państwem, którego niejednorodna etnicznie ludność przyjęła język grecki jako język oficjalny. W kulturze Królestwa Bosporańskiego mieszały się elementy greckie oraz koczownicze pochodzące od Scytów i Sarmatów. Kres istnieniu państwa położył dopiero najazd Hunów w IV wieku n.e.

Wydział archeologii Uniwersytetu Warszawskiego prowadził od lat prace archeologiczne w Tyrityke. W 1993 r. nasz klub dostał propozycję włączenia się  w prace archeologiczne prowadzone wzdłuż wybrzeża na południu od Kerczu. Chodziło o wsparcie w przy inwentaryzacji pozostałości greckich znajdujących się pod wodą. Prace podwodne prowadzone były już od paru lat przez archeologów z Petersburga. Klub podpisał umowę o współpracy z wydziałem Archeologii na jeden sezon badawczy w roku 1994. Mieliśmy pracować przez dwa miesiące, w czasie wakacji. Sprzęt mieliśmy mieć własny, natomiast dostaliśmy dotację na potrzeby logistyczne, głownie na wynajem łodzi oraz na dojazd i wyżywienie uczestników. Nasza praca polegała głownie na rysowaniu pod wodą, na stanowiskach które były już wcześniej namierzone i zlokalizowane. Przeważnie rysowaliśmy kotwice statków.  Była to praca niespecjalnie trudna, chociaż widoczność pod wodą nie była najlepsza. Głębokość nie była przesadnie duża a pogoda była ładna. Zdarzało się, że przypływały delfiny zainteresowane tym co robimy pod wodą. Najciekawszy był Krym z jego klimatami. Było biednie, walutą podstawową były dolary albo benzyna – cenniejsza do dolarów. Mieszkaliśmy w prywatnych kwaterach we wsi Gierojewka, również bardzo klimatycznej. Równie ciekawa jak praca na stanowiskach archeologicznych była logistyka i zapewnienie płynnej wymiany uczestników prac. Jeździliśmy na Krym w grupach kilku osobowych, w odstępach jedno lub dwu tygodniowych. Podróż trwała parę dni, pociągiem z Warszawy, przez Kijów do Symferopola a dalej samochodem do Kerczu. Pierwsza grupa zwiadu poleciała samolotem z przesiadką w Kijowie, ale wrócić samolotem już nie mogła bo zabrakło paliwa i podróżni koczowali na lotnisku w Symferopolu w oczekiwaniu aż paliwo się pojawi. Byłem w tej grupie, ale po dwóch dniach znudziło mi się czekać i udało mi się dostać do pociągu do Kijowa. Dobrze zrobiłem, bo samolot co prawda objawił się następnego dnia, ale lecąc do Kijowa niespodziewanie wylądował na polowym lotnisku, gdzie pilot zażądał dodatkowych opłat za przelot jako warunek kontynuacji lotu. Latanie samolotami w tych rejonach dostarczało emocji. Podczas mojego lotu zabrakło miejsc dla pasażerów, więc ci co nie mieli gdzie siedzieć stali, trzymając się uchwytów jak w tramwaju. Dodam, że ja leciałem mając ze sobą cały sprzęt nurkowy, łącznie z butlami naładowanymi powietrzem. Jedną butlę ośmiolitrową wziąłem w bagażu podręcznym, drugą w głównym. Przezornie, butle nabiłem tylko do 150 at. Ciekawe, że na lotnisku w Warszawie również nikt nie interesował się moim bagażem. Wspomnę jeszcze, że ostatnia nasza grupa wracała pociągiem do Warszawy pod koniec sierpnia – ostatnim który przyjechał bezpośrednio z Krymu. Następnego dnia wszystkie pociągi kierowane były na dwutygodniowa kwarantannę na Białoruś, bo okazało się, że na Krymie panuje cholera.