Nurkowanie retro, Giewartów, 2004:

Osobnicy w obcisłych gumowych skafandrach, małe butle na plecach, po dwa grube, karbowane węże prowadzące z ust do wielkich puszek przy butlach. Płetwonurkowie, a jakby inni, skromniejsi, mało współcześni. Dziwne postacie wzbudzają ciekawość grupy gapiów zebranej na pomoście: Czy ci ludzie o czymś nie zapomnieli , gdzie maja jackety ? Czy oni wiedza co robią?

Doskonale wiedzą. To grupa entuzjastów pływania retro.

Widok płetwonurka jest już wpisany od lat w krajobraz letnich dni w Giewartowie nad jeziorem Powidzkim. Właśnie tu po raz kolejny HKP Wanda prowadził obóz szkoleniowy. W tym roku klub ten obchodził trzydziestolecie. Z tej to okazji członkowie klubu postanowili powspominać i pokazać nowym adeptom sprzęt oraz sposoby nurkowania, jakie obowiązywały w czasach gdy klub rozpoczynał działalność. Część uczestników nurkowania pamiętała jeszcze „TE” czasy ale dla większości była to egzotyka. Z początku wielka nieufność – sprzęt jakiś taki dziwny, mało kolorowy, stary – czy to na pewno wszystko działa? Później ciekawość, czy rzeczywiście w czymś takim można nurkować. Wreszcie odkrycie po pierwszym zanurzeniu – „Rewelacja pływa się ekstra”.

Nurkowania były tak zorganizowane aby dać pełny przedsmak początku lat siedemdziesiątych. Zaczynając od skafandrów – króluje firma Stomil. Skafandry trzyczęściowe. Charakterystyczne spodnie do pasa, kurtka i kaptur z dużym kołnierzem który ciężko upchnąć na plecach a później i tak wychodzi na wierzch wpuszczając zimne strumień wody na plecy. Starszy typ Stomilu z 5mm sztywnego neoprenu i bez wyściółki dżersejowej, zakładany mógł być tylko po uprzednim starannym namydleniu ciała, posiadał też ciekawy szeroki wykrój przeznaczony chyba na biodra który najlepiej dopasowywało się do ciała za pomocą sznurka. Nowszy typ wyklejony był tkaniną, był grubszy i bardziej sztywny , miał suwaki na rękawach i nogawkach ale i tak mydło było niezbędne przy zakładaniu i zdejmowaniu.

Zestaw nurkowy częściej w tedy nazywany akwalungiem również był produkcji krajowej. Starszy dwu butlowy Mors lub jedno butlowy Elf oraz nowszy Kajman albo przedmiot westchnień wszystkich nurków Marlin. Na płytkie turystyczne nurkowania Elf był wyśmienity, lekka ośmiolitrowa butla z noszakiem dopasowanym do pleców. Gorzej z automatem. Elf ze swoją stożkową membraną na drugim stopniu potrafił zrobić psikusa i zawiesić się i automat nie podawał powietrza, dlatego lepiej było nurkować na automatach dwu wężowych. W latach siedemdziesiątych jeszcze toczył się spór czy lepsze są automaty dwu czy jedno wężowe. Spór trochę jałowy bo na rynku dostępne były tylko polskie kajmany z dwoma wężami. Automaty o stopniach rozdzielonych można było dostać za granicą. Podobno wojsko które decydowało o produkcji sprzętu nurkowego zrezygnowało z automatów jedno wężowych bo jakiś generał- decydent nie mógł uwierzyć, że da się oddychać przez tak wąski przewód.

Pas balastowy – produkcja własna od „a” do „z”. -Tyle było rozwiązań i pomysłów, że jest to temat na osobne opracowanie. Sprzęt ABC. Tu przemysł krajowy miał niewiele do powiedzenia. Sznurowane płetwy były koszmarem, maski często nie miały uchwytu na nos, za to miały na stale przymocowaną rurkę z piłeczką pingpongową, która rzekomo miała zabezpieczać przed zalewaniem fajki przez fale. Szukało się sprzętu zagranicznego, płetw z NRD albo doskonałych radzieckich Akwanautów. Małe kobiece stopy nie miały jednak w ogóle szans na znalezienie odpowiednich rozmiarów. Niektórzy decydowali się wysupłać kilkanaście dolarów i sprowadzić maskę i płetwy z zachodu. I to już cały sprzęt potrzebny do nurkowania reszta to szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie.

Żeby nurkować trzeba było dużo umieć. Przede wszystkim mieć przećwiczone możliwie najwięcej sytuacji awaryjnych, które mogą wynikać z zawodności sprzętu. Ekstremalnym ćwiczeniem było na przykład rozkręcenie pod wodą wspomnianego Elfa i na bezdechu ustawienie mu membrany we właściwym położeniu. Kursy nurkowe w trzydzieści lat temu to szkoła życia. Było ciężko na dodatek wielu instruktorów nurkowania oraz klubów nurkowych stosowało własne normy zaliczeniowe które z reguły były wyższe niż te zalecane przez Komisje Podwodna PTTK. Dlatego niezapomnianym uczuciem był moment otrzymania stopnia To było zwycięstwo woli nad słabościami własnego charakteru. Uczestnicy nurkowania retro oczywiście nie przechodzili przed nurkowaniem kursu w stylu lat siedemdziesiątych, nie chodziło przecież o szok ale o przyjemność. Krótki kurs z obsługi sprzętu był jednak niezbędny. Automat dwu wężowy ma swoje tajemnice, trzeba wiedzieć na przykład jak się zachować gdy węże zaleją się wodą. Utrzymanie pływalności w toni bez użycia jacket’u to też dla wielu współczesnych nurków wyzwanie.

Nie było osób zawiedzionych. Dla nurkujących po raz pierwszy w ten sposób było to wielkie przeżycie. Po wynurzeniu stwierdzali, że doświadczyli uczucia pełnej wolności. Coś w tym jest. Obecnie płetwonurek wyposażony we wszystko co wydaje się być niezbędne oraz dodatkowo obwieszony gadżetami bardziej pod woda przypomina niezgrabną nadymkę niż zwinnego delfina. To prawda, że jacket jest jedną z podstaw bezpieczeństwa i że współczesny automat jest prawie doskonały. Ale nurkowanie w starym stylu, ta odrobina szaleństwa, daje uczucie swobody. Jesteś zwinny i szybki. Możesz podpłynąć całkiem blisko ryb, gdyż bąble powietrza wydostające się z puszki automatu gdzieś za głową nie straszą ich. Czujesz się bliżej przyrody. Warto choć raz spróbować.