Obóz, j. Pluszno, lipiec 1992:

Wróciliśmy na to samo miejsce, co dwa lata temu. Znowu znaleźliśmy się w pięknych okolicznościach przyrody, ale pod względem szkolenia miejsce to zaczynało nas uwierać. Daleko było do głębszych miejsc, trzeba było wypływać na każde zajęcia dobre kilkaset metrów w jezioro.

W tym roku przywieźliśmy swoją łódź, bo dwa pontony to było już za mało. Łódź była dobrym pomysłem, ale jej słabym punktem był silnik, który jakoś się zawziął i nie odpalał. Pływanie na silnikach z kolei było mało komfortowe z uwagi na strefę ciszy i nie miało znaczenia, że mieliśmy pozwolenie z gminy. Najbardziej doskwierała nam pogarszająca się z roku na rok na jeziorze widoczność. Jeszcze dwa lata temu było jako tako, rok wcześniej widoczność spadła do paru metrów a w tym roku nie przekraczała metra. Szkolenie w takich warunkach stawało się poważnym problemem.

Po raz pierwszy wprowadziliśmy zmiany w prowadzeniu ćwiczeń, można powiedzieć czas gadania zrównał się z czasem nurkowania. Kursantowi przestało się wydawać, że wystarczy wejść do wody i już. Teraz najpierw musiał się zapoznać z ćwiczeniami na odprawie. Potem omówić je jeszcze raz przed rozpoczęciem zajęć. Potem wysłuchać prowadzącego zajęcia przed samym wejściem do wody. W wodzie instruktor upewniał się, że wszystko kursant zrozumiał i wówczas mógł się zanurzyć. A na koniec po nurkowaniu jeszcze raz musiał przewałkować ten sam temat. Do tego musiał  jeszcze nasłuchać się sporo na swój temat. Lecz to wszystko było dla jego dobra.

Na zdjęciach z tego obozu sporo jest scen z omawianiem ćwiczeń. Jest też sporo zdjęć z chrztu obozowego, który już w tych czasach rozwinął się do wielogodzinnego widowiska. Na końcu dwa zdjęcia ze zwijania obozu, jedno gdy zaczynamy zwijać obóz przy pięknej słoneczniej pogodzie, drugie gdy spakowaliśmy sprzęt na dwa Stary bez plandeki i wówczas nastąpiło dziesięciominutowe oberwanie chmury, które dokładnie zamoczyło wszystko co było na samochodach.