Trzy dni w listopadzie
Kolejny długi weekend w naszej kochanej ojczyźnie.
Pogoda dopisała rześki wiaterek, lekki chłodek i niewielka mżawka zachęcały do nurkowania.
Na pierwszy ogień poszło jezioro Białe Filipowskie.
-Jak było?
Extra , czysta woda , kamieniste skarpy,
ładna roślinność no i ..
raki jak czołgi.
Drugi dzień spędziliśmy na Litwie. Wyjątkowo zamiast nurkowanie oddaliśmy się turystyce.
Zaczęliśmy od zamku w Trokach,
z jego fantastycznym dziedzińcem
i nie mniej odjazdowymi biletami wstępu do WC.
Żegnani przez urocze Trokiczanki ruszyliśmy dalej do Wilna.
Wilno robi wrażenie.
Nawet na dzbankach które zamurowało.
Do oglądania jest tyle, że z czasem nie wiadomo gdzie patrzyć.
Środek miasta jest rozkopany
Nowe wciska się w stare.
Stare ma swój urok.
Nad wszystkim góruje baszta Giedymina
Jedzenie w knajpach jest wyśmienite i nie za bardzo ostre.
Nie tak jak Brama
Trzeciego dnia były Wigry.
Tradycyjnie odwiedziliśmy wielką rafę Wigierską oraz oczywiście ścianki.
Niestety bobry wyniosły się z rezerwatu i dodatkowych atrakcji nie było.
I choć Szefowa twierdzi że kto nie widział Bobra pod woda ten nic nie widział,
wracaliśmy do Warszawy zadowoleni, że nie zawsze to prawda.
PS
Chyba jednak jeden bóbr był i to krótkowidz.
Przypadła mu do gustu maska Prezesa